Nellie Bly – 10 dni w domu dla obłąkanych

Odcinek 4 – W sądzie

Usiadłam na łóżku i czekałam. Minuty ciągnęły się niczym godziny. Z jakiegoś powodu byłam zestresowana, choć wszystko układało się po mojej myśli. Moje dłonie były lodowate. Ostatni raz czułam się w ten sposób, jadąc do Meksyku. Nic wtedy nie mówiłam mojej matce, ale byłam przerażona. Nie tym, co mnie czeka, ale czy sobie poradzę. Teraz musiało być podobnie. Dlatego kiedy usłyszałam nawoływanie z dołu, serce podskoczyło mi do gardła.

— Niech pani zawoła pannę Brown. — Pani Standard poleciła swojej pomocnicy.

Chuda kobieta w skromnej, czarnej sukni niespiesznie wdrapywała się na piętro. Jej kroki dudniły w całym domu. Wreszcie stanęła w drzwiach mojej sypialni.

— Panno Brown, proszę zejść na dół. — Poleciła surowo.

Pomyślałam, że nie zaszkodzi spróbować oporu. Nie chciałam wydać się nazbyt spolegliwą.

— Nie chcę. — Zabrzmiałam równie stanowczo.

— Nalegam. Panna Caine przybyła z oficerem. Mają wieści na temat pani… — tutaj na moment zawiesiła głos. — Rzeczy, oczywiście. No już, proszę. — Pospieszyła mnie.

Udałam, że niechętnie wstaję z łóżka. Wewnątrz cała drżałam. Splotłam dłonie.

Wreszcie zeszłam na dół. A tam, przy drzwiach czekała już pani Caine w towarzystwie trzydziestoletniego oficera lokalnej policji. Tuż za nim czaił się drugi policjant. Uśmiechnęłam się do nich.

— Panno Brown — odezwała się pani Caine — to jest Tom Bockert.

Przywitałam się nieśmiało.

— Dzień dobry panience — funkcjonariusz odpowiedział serdecznie.

— Czy pan… — zaczęłam. — Czy pan wie, co się stało z moimi bagażami? Poinformowano mnie, że dotrą tutaj niezwłocznie, a tymczasem… — mój głos się załamał. Celowo, rzecz jasna. Po prawdzie nie posądzałam się o tak dobrą grę aktorską.

— Spokojnie, panno Brown — pani Caine poczęła mnie uspokajać. — Na pewno wszystko się wyjaśni. Jeśliby panienka zechciała, proszę udać się z panem Bockertem i…

— Czy muszę? — wcięłam się.

— Obawiam się, że tak — odparł policjant. Byłam pod wrażeniem barwy jego głosu.

— A może pani, mogłaby w moim imieniu…? — Spojrzałam na panią Caine. — Albo chociaż, czy mogłaby mi pani towarzyszyć?

Kobieta wyglądała na zaskoczoną.

— Sama nie wiem. To znaczy…

— Proszę z nią pójść — poleciła jej pani Standard, właścicielka domu. — A pan, panie Bockert, proszę odprawić drugiego policjanta. To wzbudzałoby nazbyt duże zainteresowanie. Doprawdy, żeby dwoje funkcjonariuszy eskortowało niewiastę.

Tom Bockert pochylił głowę w geście przeprosin.

— Zaraz to zrobię. A panie, proszę przodem. Pani Caine, zna pani drogę.

— Jedną chwilkę. — Pani Caine zatrzymała policjanta. Podbiegła do szafy, wyjęła zeń mój kapelusz z woalką i wyłożyła mi go na głowę. — Nie możemy zapominać o dobrych manierach. Nikt przecież nie chce, by pomyślano, że panna Brown postradała zmysły, prawda?

Pan Bockert chrząknął porozumiewawczo. Ja zasłoniłam twarz woalką, co pozwoliło mi ukryć uśmiech. Wyszliśmy z domu w trójkę. Schodząc po schodach, słyszałam oddech ulgi u pani Standard. I śmiech młodej dziewczyny, która teraz próbowała mnie naśladować.

Zdecydowałem się dołączyć do grona autorów na portalach Patronite i Suppi. To platformy, w których fani mogą wspierać swoich ulubionych twórców. Finansowo, rzecz jasna. Już teraz możesz przejść na Patronite, gdzie poznasz moje motywy (klik) i będziesz mógł wspierać mnie cyklicznie. A jeśli nie chcesz robić tego tak oficjalnie, możesz wesprzeć mnie anonimowo i jednorazowo, bez zakładania konta. W Suppi (klik).

Ulice Nowego Jorku przemierzałyśmy w ciszy. Wydawało mi się, że pani Caine jest zawstydzona, czy może raczej onieśmielona obecnością policjanta. Ja natomiast, mimo, że odgrywałam rolę, byłam niespokojna. Z jednej strony aż kipiałam z podekscytowania, z drugiej zaś udzielił mi się nastrój, jaki panował w tymczasowym domu dla kobiet. Czułam na sobie spojrzenie pana Bockerta. Chyba nie był pewien, jak się zachować w stosunku do kogoś takiego jak ja. Sprawiał wrażenie dobrego człowieka, który przejmuje się moim losem. Ale chyba także odrobinę się mnie bał.

— To tutaj. — Odezwał się, kiedy dotarliśmy do budynku komisariatu.

— To… biuro firmy przewożącej bagaże. O tutaj. — Wtrąciła się pani Caine.

Oczywiście wiedziałam, że kłamią. Ale nie dałam po sobie nic poznać. Grałam w ich grę. Weszłam do środka z drżącym ciałem, co zapewne oni odebrali jako strach.

Wewnątrz posterunku kłębił się tłum. Ludzie rozmawiali ze sobą w różnych językach. Nie sposób było cokolwiek zrozumieć.

— Przepraszam! — Krzyknął pan Bockert. — Proszę zrobić miejsce. Posterunkowy! — zawołał na chłopaka, pilnującego porządku w budynku. — Pomóżcie nam.

Młody funkcjonariusz podbiegł do nas i począł torować drogę.

— Proszę się przesunąć i zrobić miejsce dla oficera. No już!

Pan Bockert prowadził nas przez morze ludzi, rozstępujących się przed nami.

— Tędy. Proszę panno Brown, pani Caine — powiedział spokojnie oficer.

Weszłyśmy na posterunek i zatrzymałyśmy się przy kolejnych drzwiach.

— Proszę tu zaczekać — Pan Bockert powiedział i zostawił nas w rogu zatłoczonej sali.

Zewsząd otaczali nas ludzie różnych narodowości. Biedna pani Caine wyglądała na bardziej przerażoną, ode mnie. Sytuacja była ciekawa, choć obawiałam się, czy uda mi się przekonać sędziego. Byłam bowiem pewna, że zaraz zaprowadzą nas na salę sądową.

— To tutaj. Zaraz dowiemy się, co z twoimi bagażami, moja droga. — Po kilku chwilach pojawił się pan Bockert i poprosił, byśmy poszły za nim.

Rzecz jasna posłusznie podążyłam jego śladem.

— Oni wszyscy wydają się być obcokrajowcami — zagaiłam zaciekawiona. — Czy i oni zgubili swoje bagaże?

Policjant wyglądał na zmieszanego. Mruczał coś pod nosem, by wreszcie się odezwać. Choć mówił dość cicho.

— Tak. Właśnie przybyli i mają taki sam problem. Potrzebujemy czasu, żeby ustalić, co się stało z rzeczami tych wszystkich ludzi. Dlatego tutaj są.

Weszłyśmy na salę sądową. Już o nic więcej nie pytałam. Nie chciałam dłużej wpędzać tego miłego człowieka w zakłopotanie. Przecież on wyłącznie spełniał swój obowiązek.

Na sali sądowej było znacznie ciszej. Gwar został za drzwiami, w poczekalni posterunku. Pan Bockert poprowadził mnie na przód i postawił przed sędzią. Gdzieś kątem oka zauważyłam kilku dziennikarzy, niecierpliwie czekających na okazję, by zrobić zdjęcie.

— Proszę tutaj, panno Brown. — Oficer wskazał mi miejsce.

Posłusznie stanęłam na przeciw mężczyzny w todze. Tom Bockert podbiegł do niego i szepnął mu coś na ucho. Potem wrócił do mnie.

— Panno Brown, to jest sędzia Duffy. Jest zaznajomiony z panienki sprawą. Proszę tu zostać, a ja zajmę miejsce z panią Caine tutaj. — Wskazał wolną ławkę na przedzie.

Oboje usiedli. Słyszałam, jak pani Caine oddycha głęboko. Była przerażona całą sytuacją. Jestem niemal pewna, że dotąd nie była na posterunku. Zakładam, że nawet nie czytała o takich sprawach. Zaraz potem odwróciłam się do sędziego.

Sędzia Duffy siedział za wysokim biurkiem z miną, która zdawała się sugerować, że jest raczej dobrym wujkiem, dzielącym się miłym słowem, aniżeli surowym prawnikiem, ferującym bezduszne wyroki na Bogu ducha winnych imigrantach. Ze względu na życzliwość, płynącą z jego spojrzenia, bałam się, że nie uda mi się wypełnić misji, jaką powierzył mi pan Pulitzer.

— Czy możesz podejść nieco bliżej, moje dziecko?

Posłuchałam jego prośby i zrobiłam kilka kroków w stronę biurka.

— Jak masz na imię? — zapytał ciepłym, niskim głosem. Kiedy mówił i wypuszczał powietrze, jego wąs drgał.

— Nellie Brown — zaczęłam niepewnie, z hiszpańskim akcentem, którego wyuczyłam się podczas pobytu w Meksyku. Uznałam, że to dobry moment, by zacząć grać zagubioną imigrantkę. — Zgubiłam swoje bagaże i chciałabym prosić o pomoc.

Mężczyzna odchrząknął i zaczął potakiwać, patrząc na Toma Bockerta, który musiał mu wspomnieć o ich intrydze.

— Tak, tak. Powiedz mi, kiedy przyjechałaś do Nowego Jorku?

— Nie przyjechałam do Nowego Jorku. — Stwierdziłam poważnie. Z mojej strony była to oczywiście gra słów. W mieście znajdowałam się od jakiegoś czasu, więc była w tym pewnego rodzaju pokrętna logika.

— Ale przecież teraz jesteś w Nowym Jorku, moje dziecko.

Uznałam, że pociągnę ten wątek. Miałam okazję wyjść na zagubioną. Być może nawet nieco szaloną.

— Nie! To niemożliwe. Nie przyjechałam do Nowego Jorku! — Dalej odgrywałam swoją rolę. I wtedy…

— Ona ma zachodni akcent! Jest z zachodu! — Wtrącił się ktoś z widowni. Dziennikarz.

Przeraził mnie ton, w jakim powiedział to ten dżentelmen. Bałam się, że zaraz ktoś rozpozna moją twarz. Na widowni siedziało kilku moich kolegów po piórze. Gdyby tylko któryś się przypatrzył…

— Nie! To akcent z południa. Z dalekiego południa! — Dodał zaraz drugi pracownik lokalnej redakcji.

Starałam się nie uśmiechać, zwłaszcza, że obok sędziego pojawił się strażnik. Przypatrywał mi się z uwagą. Wreszcie zbliżył się do sędziego.

— Panie sędzio, oto osobliwy przypadek młodej kobiety, która nie wie, kim jest, ani skąd pochodzi. Lepiej niech pan się tym natychmiast zajmie. Pragnę zauważyć, że za tymi drzwiami mamy kilkadziesiąt podobnych spraw. Pan wie, co należy zrobić. — Rzekł dosadnie. Nawet nie silił się, by mówić cicho.

Zaczęłam się trząść. Byłam coraz bliżej zrealizowania pierwszej części planu. Nie sądziłam, że będzie to aż tak proste. Rozejrzałam się po ludziach, zajmujących ławy za mną. Oprócz dziennikarzy dostrzegłam źle ubranych mężczyzn i kobiety. Na ich twarzach dostrzegłam wymalowaną biedę. Niektórzy naradzali się z przyjaciółmi i rodziną, inni siedzieli nieruchomo, z wyrazem całkowitej beznadziejności.

— Unieś woalkę moje dziecko, bym mógł zobaczyć twoją twarz. Nawet gdyby była tu królowa Anglii, musiałaby pokazać swoje oblicze przed sądem. — Polecił mi sędzia.

Grałam zawstydzoną. Wiedziałam, że w ten sposób mężczyzna będzie mógł wyczytać z mojej twarzy coś, co chciałabym, by zostało ukryte. Mimo wszystko uniosłam woalkę.

— Moje drogie dziecko, co się dzieje? — zapytał z troską, jak czyni to ojciec lub dziadek.

— Nic się nie dzieje, poza tym, że zgubiłam bagaże. A ten człowiek — powiedziałam z wyrzutem, odwracając się w kierunku pana Bockerta — obiecał mnie zawieźć tam, gdzie je znajdę.

Sędzia spojrzał na oficera i panią Caine. Pogładził się po brodzie, przyciętej w szpic.

— Przepraszam, czy może pani tu podejść? — skierował swoje słowa do pani Caine.

Wstała i niepewnym krokiem zbliżyła się do biurka sędziego.

— Przepraszam, ja? — zapytała jeszcze, licząc, że to pomyłka. Że będzie mogła wrócić na swoje miejsce i czekać, aż cały ten koszmar się skończy.

— Tak, pani. Proszę tu podejść.

Pani Caine zbliżyła się do sędziego. Stanęła przy mnie.

— Co może pani powiedzieć o tym tutaj biednym, zagubionym stworzeniu? — Sędzia Duffy znów zabrzmiał jak uprzejmy krewny.

— Nie mogę powiedzieć wiele. Wczoraj przyszła do naszego domu i poprosiła o nocleg.

— Dom. Jaki dom? Co rozumie pani przez dom? — Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego.

— Chodzi o tymczasowy dom dla kobiet, przy 84 Second Avenue, proszę sędziego. Wspominałem panu o tym — wtrącił się Tom Bockert.

— A tak, tak. Dziękuję panu. — Zamyślił się. Wyglądał na zmieszanego. — Więc jakie jest pani stanowisko w tym domu? — ponownie zagadnął panią Caine.

— Jestem tam jedną z asystentek matrony.

— I co może mi pani powiedzieć o tej sprawie? Dlaczego ta młodziutka dziewczyna trafiła przed sąd? — Sędzia Duffy zabrzmiał na poirytowanego. Jak dotąd chyba nie zauważył u mnie żadnych oznak szaleństwa.

— Proszę sędziego, niewiele. Poprosiła o nocleg i zapłaciła. Jedna z naszych pracownic wyraziła zgodę i wskazała jej pokój. A potem… Potem zaczęła oskarżać inne kobiety. Mówiła, że są szalone. Że wszyscy wokół wyglądają na obłąkanych. A na koniec nie poszła spać, tylko całą noc siedziała na łóżku i wgapiała się w okno. A ja musiałam… — zawiesiła głos. — Musiałam jej towarzyszyć!

Wypowiedź pani Caine nie zrobiła na sędzim wrażenia.

— Czyli miała pieniądze?

— Tak! Miałam pieniądze! — krzyknęłam. — Zapłaciłam za jedzenie. Choć nigdy wcześniej nie próbowałam niczego gorszego.

Sędzia roześmiał się.

— Jak widać, w kwestii jedzenia nie wygląda na szaloną. — Zawiesił głos. Spoważniał. — W kwestii ubioru również. Jej angielski, pomimo tego dziwacznego akcentu, jest doskonały. Z całą pewnością ma jakąś opiekunkę, która miała nad nią czuwać. Musi ktoś być. — Spojrzał na mnie. — Moje dziecko, czy masz kogoś bliskiego? Czy ktoś mógłby ci pomóc? Potwierdzić twoją tożsamość? Może gdybyśmy poprosili reporterów, by zrobili ci zdjęcie? Może wtedy ktoś zobaczyłby cię w gazecie i…

Wpadłam w histerię. Musiałam. Nie mogłam pozwolić, by ktoś mnie sfotografował.

— Nie! Proszę nie! Żadnych reporterów! Naprawdę nie rozumiem, dlaczego to wszystko jest potrzebne. Przecież chodzi tylko o moje bagaże. I dlaczego ci wszyscy ludzie się na mnie gapią! Chcę odejść. Nie chcę tu zostać. Zabierzcie mnie stąd!

Na koniec spuściłam woalkę na twarz, na wszelki wypadek, gdyby jednak jakiś dziennikarz siedzący na sali zdecydował się zrobić mi zdjęcie.

— Naprawdę nie wiem, co uczynić z tą biedną istotą. Trzeba się nią zaopiekować. — Sędzia Duffy rozsiadł się w krześle i splótł palce.

— Niech sędzia wyślę ją na wyspę. — Strażnik raz jeszcze podzielił się swoją opinią. Miał w tym jakąś satysfakcję. Jestem niemal pewna, że na jego twarzy rysował się złowrogi uśmiech.

— Tak! Wysłać ją na wyspę! — krzyknął ktoś z widowni.

Kolejni widzowie powtarzali to jakże okrutne żądanie. Wtedy też pani Caine stanęła w mojej obronie. Wyglądała na przejętą.

— Nie. Proszę tego nie robić. Przecież to mogłoby ją zabić.

Zirytowałam się. Miałam ochotę potrząsnąć panią Caine. Była dobrą pracownicą i cudownym człowiekiem. Ale przez nią mogłam nie trafić tam, gdzie chciałam. W chwilę potem całą farsę przerwał sędzia.

— Niewątpliwie stało się tutaj coś złego. Wydaje mi się, że ktoś odurzył to dziecko i przywiózł do miasta. — Zamyślił się jeszcze przez moment. — Proszę wyrobić odpowiednie papiery. Wyślemy ją do Bellevue na badania. Być może po kilku dniach leczenia ta biedna istota będzie mogła nam opowiedzieć swoją historię. — Spojrzał na oficera policji. — Panie Bockert, proszę zabrać tę dziewczynę na zaplecze. — A potem skierował swoje słowa do mnie. — Powiedz mi tylko, moje drogie dziecko, czy twój dom jest w Meksyku?

Uśmiechnęłam się najszczerzej, jak tylko potrafiłam.

— Tak! Skąd pan wiedział?

Sędzia również się uśmiechnął.

— Poznałem po akcencie. Powiedz mi, mieszkałaś w hacjendzie?

— O tak! — odparłam podekscytowana. — Była ogromna. — Przypomniałam sobie pokój, w którym mieszkałam razem z matką.

— A piramidy? Pamiętasz piramidy?

— Si, señor — odezwałam się po hiszpańsku. — Skąd pan wiedział?

— A czy pamiętasz nazwę hacjendy?

Tym razem posmutniałam. To naprawdę nie było trudne. Wystarczyła odrobina ekspresji na twarzy, nawet przesadzona. Ale nikt nie był w stanie stwierdzić, że udaję.

— Przykro mi. Cały czas boli mnie głowa i zapominam o różnych rzeczach. Co gorsza, wszyscy o coś pytają, a to jeszcze pogarsza sprawę.

— Już nikt nie będzie ci więcej zadawać pytań, moje dziecko. — Ponownie spojrzał na policjanta. — Panie Bockert, proszę zabrać dziewczynę. I niech ta pani jej towarzyszy.

Pani Caine wstała z ławki i kiwnęła głową. W trójkę udaliśmy się na zaplecze, a sędzia ułożył papiery i uderzył młotkiem w podstawkę.

— Dziesięć minut przerwy. — Oznajmił, po czym wstał i podążył za nami.

Znalazłam się w prywatnym pokoju sędziego, w którym zapewne odpoczywał i przygotowywał się do kolejnych rozpraw. Chodziłam od ściany do ściany. Grałam niespokojną. Miotałam się, powodując u pani Caine narastający niepokój. Całej scenie przyglądał się sędzia i pan Bockert.

— Zostawimy tu panie na kilka chwil — odezwał się pan Duffy i zabrał ze sobą oficera.

Zostałyśmy same.

— Gdzie są moje bagaże? I co ja tutaj robię?

Zaczęłam szlochać. Łapałam się za głowę, udając, że nie potrafię znieść bólu, który mną targał. Pani Caine posadziła mnie na ławce. Próbowała pocieszyć. Siedziałam tak kilka minut, aż do pokoju wrócił sędzia w towarzystwie pana Bockerta i dziennikarza.

— Moje dziecko — zaczął sędzia Duffy. — Może jednak zechcesz porozmawiać z reporterem? W ten sposób naprawdę będziemy mogli szybciej ci pomóc.

Krzyknęłam. Wstałam, obejmując swoją twarz dłońmi. Płakałam, pytałam o moje walizki.

Sędzia szybko wyprosił mężczyznę z aparatem.

— Nie chcę, żeby ktoś mi przeszkadzał! Przez te ciągłe pytania boli mnie głowa!

— Już, już, moja droga — pocieszała mnie pani Caine. — Nikt nie będzie ci zadawał żadnych pytań. — Raz jeszcze posadziła mnie na ławce i objęła ręką. Przytuliła. Słyszałam jak głośno i szybko bije jej serce. Nie wiedziałam, czy nie posunęłam się za daleko, czy nie przesadziłam z grą.

Szybko wstałam z ławki.

— Nie zostanę tutaj. Chcę moje bagaże. Dlaczego nikt nie chce mi pomóc?

Sędzia zaczął mnie uspokajać. Twierdził, że kurier już z nimi jedzie. Że sam kontaktował się z firmą przewozową i to kwestia czasu. Kiedy to usłyszałam, uspokoiłam się. Zrozumiałam, że pan Bockert i zapewne strażnik, pilnujący porządku na sali sądowej, przekonali go, by wysłać mnie na wyspę. Usiadłam więc na ławce i z kamienną twarzą patrzyłam przed siebie. Z boku wyglądałam na otępiałą. Jak gdyby ktoś zabrał ze mnie wszystkie myśli i emocje.

Pomyślałam, że to dobry pomysł, by poćwiczyć gapienie się. Tępym wzrokiem przeczesywałam przestrzeń.

Pani Caine nie wiedziała, co robić. Wystraszyłam ją na dobre, bo wstała i teraz ona zaczęła chodzić niespokojnie po pokoju sędziego. Trwało to kilkanaście minut, aż do drzwi ktoś zapukał.

— Już są. — Powiedział strażnik.

Sędzia kiwnął smutno głową i szepnął coś na ucho panu Bockertowi. Pani Caine także zrozumiała. Patrzyła na mnie ze współczuciem. Wtedy drzwi pokoju otworzyły się na oścież. Zobaczyłam dwóch rosłych mężczyzn w białych kitlach.

— Będziesz musiała z nimi pójść, moje dziecko — polecił mi sędzia.

Zerknęłam z obawą na panią Caine.

— Nie bój się, Nellie. Oni ci pomogą. Ustalą, kim jesteś i skąd pochodzisz. Już niedługo wszyscy dowiemy się, jak znalazłaś się w Nowym Jorku.

— A moje bagaże? — zawołałam. — Chce moje bagaże! Gdzie są moje bagaże?! — Krzyczałam coraz głośniej.

Mężczyźni złapali mnie pod ręce i zaczęli wyprowadzać, najpierw przez salę sądową, a potem przez zatłoczoną poczekalnię. Ludzie widząc obłąkana dziewczynę, prowadzoną przez dwoje silnych pielęgniarzy ponownie się rozstąpili. Tyle, że teraz nikt nie musiał ich o to prosić. Patrzyli niemo na tę jakże zaskakująca scenę.

Próbowałam walczyć. Wyrwać się. Ale byli silni. Nie było mowy, bym mogła się oswobodzić.

Pani Caine załkała. Szła gdzieś w tyle, nie wierząc w to, co widzi. Słyszałam też zapewnienia sędziego w jej kierunku , że tam mi pomogą. Że to najlepsze, co teraz mogą dla mnie zrobić. I że pewnie wrócę w pełni sił umysłowych, by podziękować za pomoc.

Z trudem ukrywałam uśmiech. Nie mogłam uwierzyć, że mi się udało.

Mężczyźni posadzili mnie w karetce, niestety nim zamknęli drzwi jeden z reporterów zrobił zdjęcie. Na nieszczęście miałam odsłoniętą woalkę. Patrzyłam w obiektyw jego aparatu z narastającym przerażeniem i złością.