To co po nas zostanie

Czy warto gromadzić rzeczy? Czy nasz dobytek może być ciężarem dla osób, które zostaną tu po naszej śmierci? Tekst powstał na skutek śmierci, która zdarzyła się w życiu mojej rodziny.


Pośrodku kuchni, pomiędzy kredensem nakrytym białym blatem a okrągłym stolikiem ustawionym pod oknem, tkwi rozchybotany taborecik. Wystaje ponad podłogę dość niespodziewanie. Wydaje się porzucony. Jest jak ta zdezelowana czerwona mazda z odkręconymi tablicami, zaparkowana pod drzewem na co drugim polskim osiedlu. Ale ów taborecik nie jest i tak naprawdę nigdy nie był porzucony. Dziadek Michała zwyczajowo siadał na nim, kiedy gotował wodę na herbatę. Wpatrywał się wtedy w czajnik i czekał, aż woda zacznie wrzeć. Michał nie pamięta, by kiedyś widział to krzesełko w innym miejscu. Odkąd sięga pamięcią znajdowało się zawsze w tym i tylko w tym jednym miejscu. Podobnie jak czajnik, od zawsze na prawym górnym palniku, tym nie najmniejszym, ale też nie największym. Idealnym, żeby zagotować wodę odpowiednio szybko. Na tyle, by wyjąć kubek, włożyć do niego torebkę Sagi, zamknąć szafkę i usiąść. I móc wysiedzieć wystarczająco długo, żeby sama czynność siadania nabrała sensu. Tak robił Józek, dziadek Michała. Rzecz jasna, kiedy jeszcze żył.

To jest dwa tygodnie wcześniej, zanim ktoś nakaszlał na niego w sklepie, a on przez problemy z płucami podłapał infekcję i wylądował na ostrym dyżurze z poważnym zapaleniem płuc. Wystarczyło czternaście dni. I teraz Michał wgapia się w kuchenny blat i pozostawioną na nim zmaltretowaną drewnianą deskę do krojenia, a na niej ostry, długi nóż, którym pan Józek kroił pszenny chleb.

Chłopak rozgląda się po mieszkaniu. Szuka czegoś wartościowego. Drobiazgu, który pozwoli mu zatrzymać w pamięci dziadka. Przedmiot musi jednoznacznie kojarzyć się z panem Józkiem, nie może być jednak zbyt duży. Michał ceni sobie minimalizm. Nie chce zagracać swojego malutkiego mieszkanka, w którym brakuje miejsca na zbędne duperele. Wreszcie znajduje miniaturowy scyzoryk, pozostawiony w kryształowej popielniczce, od zawsze leżącej na kineskopowym telewizorze. Jego ostrze przez kilkanaście ostatnich lat pozwalało panu Józkowi pracować w drewnie. Idealnie. Michał sięga po niego i uderza się o róg ławy. Zakurzonej, zapomnianej, choć zajmujące miejsce pośrodku salonu, naprzeciw telewizora. Pan Józek jej nie używał. Większość posiłków spożywał w kuchni. Albo w gościach. Sam rzadko kogoś podejmował, a jeśli nawet, goście siadali w kuchni. Bo tam było cieplej.

No chyba, że akurat w telewizji dawali żużel. Wtedy pan Józek razem z dwójką żyjących jeszcze kolegów, siadał na krzesłach w salonie. Zajadali paluszki, pili tanie piwo i krzyczeli do ekranu. To był ostatni przejaw męskiej rywalizacji, który w nich pozostał. Płomyczek dawnej wybuchowości, latami tłumionej przez kobiety ich życia i ustrój, w którym przyszło im żyć. A teraz, kiedy cała ludowość przeminęła i pozostał wyłącznie surowy niepohamowany konsumpcjonizm, a kobiety pomarły albo odeszły, oni znów mogli usiąść i dzielić niechęć do kibiców drugiej strony. Choć żaden z nich nie wiedział już, dlaczego powinien ich nienawidzić.

Michał uśmiecha się pod nosem i szuka wzrokiem co cenniejszych przedmiotów. Zastanawia się, czy uda mu się cokolwiek sprzedać. A może wszystko powinien wyrzucić? Nie jest pewien, czy znajdzie lokatora do tak urządzonego mieszkania. Może powinien kupić najtańsze meble z Ikei? One zawsze dobrze wyglądają na zdjęciach. Po chwili jednak gani się za ten pomysł. Przecież nie ma środków na nowe meble, ledwo stać go na utrzymanie drugiego mieszkania. Nie może być pewien, kiedy znajdzie chętnego na wynajem. I czy delikwent będzie płacić czynsz. A może powinien je sprzedać? Pyta siebie. Wtedy pozbyłby się problemu i nie musiałby zamawiać firmy sprzątającej. Pracownicy takiej firmy pewnie mają kontakty i jeszcze się na tych meblach dorobią. A to się Michałowi nie podoba. Jest świadom swojej polskiej zawiści. Czuje się jak pies ogrodnika, ale nie potrafi wyzbyć się tej cechy.

Na meblościance Michał zauważa kilka książek. Są stare, wydane kilkadziesiąt lat wcześniej. Tytuły wypisane na grzbietach nic mu nie mówią. Obwoluty także nie robią na nim żadnego wrażenia. Ot zbiory liter i słów, których nikt już nie pozna. Bo i po co, skoro są lepsze rozrywki? W gablocie znajduje się też niekompletny zestaw kieliszków i literatek, udających kryształy, które w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych robiły furorę w polskich domach. I zbiór kaset VHS, pasujących do niedziałającego magnetowidu.

Chłopak omiata wzrokiem najbliższa przestrzeń. Centymetr po centymetrze. Szuka czegoś, co jeszcze mógłby zabrać. Czegoś, co uratuje, zanim do drzwi zadzwonią pracownicy firmy wywożącej śmieci. Z zamyślenia wyrywa go widok koperty, zalegającej pośrodku półki, na której pan Józek zrobił sobie mały ołtarzyk. Michał sięga po nią. Białą, z pogniecionymi rogami. Zauważa na niej swoje imię. Początkowo chce ją otworzyć. W tym celu siada na jednym z krzeseł przy stole w salonie. Krzesło jest bardzo niewygodne. Michał przesiada się obok, ale również w poduszce drugiego krzesła coś mu nie odpowiada. Wierci się. Wstaje. Już bierze się za otwarcie listu, ale w tej chwili ktoś dzwoni do drzwi. Wzdycha, chowa wiadomość do kieszeni.

Trzech rosłych mężczyzn wdziera się do malutkiego mieszkanka. Rozglądają się przez kilka minut. Próbują ocenić wagę wyposażenia mieszkania, żeby podać Michałowi orientacyjną cenę wywozu.

— Pan Michał? — Pyta grubszy mężczyzna z wąsem. To pan Piotr, kierownik firmy sprzątającej. Michał dostał na niego namiar od Adama. Kolegi, który korzystał z ich usług przy czyszczeniu mieszkania po babci. Podobno są sprawni i niedrodzy.

Michał potakuje.

— Coś pan zostawia? — Kierownik rozgląda się po mieszkaniu. — Jakiś sprzęt? Zawartość szaf? Mebelki?

Michał raz jeszcze przeczesuje wzrokiem mieszkanie dziadka. Robi to z musu. Wie, że nic z tego, co znajduje się w mieszkaniu pana Józka nie będzie pasowało do wystroju jego kawalerki.

— Nie. Proszę wszystko zabrać.

Kierownik kiwa głową na pomocników. Silni mężczyźni łapią po dwa krzesła i wystawiają na korytarz. Potem znika ława, a dalej stół kuchenny. Kilka minut później do salonu wnoszą duże kartony, do których zaczynają wrzucać ubrania. Michał przygląda się chwilę, jak pracują. Są szybcy. Nie zastanawiają się. Nie muszą. Oni, w przeciwieństwie do Michała, nie mają żadnego emocjonalnego stosunku do tych rzeczy. To tylko kolejne mieszkanie po denacie. Kolejne pół tony gratów do utylizacji. Ewentualnie do sprzedania, jeśli znajdzie się kupiec na krzesła czy telewizor.

Michał płaci kierownikowi z góry i wychodzi. Nie chce tego oglądać. Przez moment ma poczucie zdrady. Jakby zrobił coś niewłaściwego. Wydaje mu się, że pan Józek, gdyby żył, miałby do niego pretensje. Tyle, że wtedy Michał nie musiałby opróżniać jego mieszkania.

Chłopak wychodzi na klatkę i zapala elektronicznego papierosa. Dym o słodkim zapachu roznosi się po piętrze i rozmywa w promieniach popołudniowego słońca. Bierze kilka wdechów i schodzi na parter, a dalej wychodzi z klatki, wsiada do swojego audi, rzecz jasna wziętego na kredyt, i odjeżdża. O kopercie przypomina sobie dopiero wieczorem — przed kąpielą, kiedy zdejmuje spodnie i rzuca na krzesło. Rozsiada się na fotelu w samych bokserkach. List jest krótki. Pisany odręcznie. Michał poznaje charakter pisma.

— Drogi Michale — zaczyna czytać. I już te słowa powodują wzruszenie. Do Michała dociera, że jego dziadek zmarł. Że nie usłyszy już, jak pan Józek zwraca się do niego Drogi Michale. — Drogi Michale — czyta raz jeszcze i ociera mokre oczy. — Mam nadzieję, że zajęcie się moim dobytkiem nie będzie dla ciebie problemem. Wiem, że zgromadziłem wiele rzeczy. Zapewne większość zdecydujesz się wyrzucić. Chciałbym jednak, żebyś zachował kilka drobiazgów. Po pierwsze, w popielniczce na telewizorze znajdziesz scyzoryk, którym wystrugałem naszyjnik. Tak, ten, z którym chodzisz na szyi od kilkunastu lat.

Michał łapie za literkę T zawieszoną na czarnym rzemyku.

— Chciałbym też, żebyś zabrał ze sobą krzesła z salonu — Michał czyta dalej. Przypomina sobie, jak były niewygodne. Wzdycha ciężko. Przygląda się swojemu mieszkaniu. Nie widzi miejsca, w którym mógłby je ustawić.

— Nie miałbym gdzie ich dać — powtarza pod nosem. Tłumaczy się, jakby dziadek miał go usłyszeć i zrozumieć.

— Nie chodzi nawet o same krzesła — czyta dalej. — W zaciszu swojego domu, weź ten mój malutki scyzoryk i rozpruj obicia. Wewnątrz znajdziesz cały mój dobytek. Wiesz, jak kłóciliśmy się o to, żebym trzymał pieniądze w banku. Ale ja nie potrafiłem zaufać tym wszystkim ludziom w białych koszulach z drogimi zegarkami na rękach. Dlatego wszystkie moje oszczędności trzymam w tych krzesłach. Znajdziesz tam tyle, ile potrzebujesz na upragniony wyjazd. Już nie będziesz musiał martwić się, czy ktoś wynajmie to mieszkanie. Albo czy je kupi. Będziesz mógł je utrzymać i nie dokładać do niego.

Michał siedzi na fotelu z listem w dłoni. Patrzy w kartkę z frustracją. Wstaje. List spada na ziemię. On wchodzi do łazienki i trzaska drzwiami. Staje przed lustrem i patrzy w swoje oczy. Zmęczone. Poirytowane. Pełne żalu. Złości. Bo kolejna szansa przeszła mu obok nosa. Już zapomniał o panu Józku. Teraz żałuje krzeseł.