granty na kulture dofinansowanie

Granty na kulturę, czyli jak Unia Europejska wciska nam swój światopogląd

W dzisiejszym świecie liczy się otwartość. Podobno. I rzecz jasna równość wszystkich grup. Nawet tych, w których członków można policzyć na palcach jednej ręki. A w moim odczuciu zdarzają się nawet puste twory, gdzie ktoś kiedyś zajrzał na moment, ale szybko wyszedł i trzasnął drzwiami, śmiejąc się z absurdalnych założeń i regulaminów. I teraz taka pusta grupa nie ma przedstawicieli, którzy by o swoje prawa walczyli, ale koniecznie trzeba zadbać o jej (nad)reprezentację w szeroko pojętym mainstreamowym przekazie. Dlatego do studiów telewizji śniadaniowych w opozycji do przedstawicieli tradycjonalistów zaprasza się dwóch, czasem nawet trzech dziwaków. Taka praktyka pozwala widzom myśleć, że przecież to spore społeczności, które liczebnością przewyższają nawet tzw. normalików.

Patrzę na to z boku okiem sceptyka. Mam bowiem wrażenie, że skrajnie poprawni politycznie działacze tak chętnie odmieniają przez wszystkie przypadki słowo inkluzywność, bo nie może być, że jakaś jednostka, na ogół ich wykreowany w social mediach dziwaczny przyjaciel choć na moment poczuje się wykluczony. Dlatego robiąc coś, cokolwiek, powinniśmy brać pod uwagę każdego, nawet najbardziej zakręconego indywidualistę, któremu zresztą często nie zależy na naszej trosce i uwadze. On się dostosuje. Zawsze tak robił. Wyjątkiem są tylko socialowi atencjusze, nie do końca będący częścią grupy, o prawa której walczą, ale którzy próbują zbudować rozpoznawalność i ta droga wydała im się najkrótsza.

Niestety ludzie decydujący o tym, czy to, co robisz jest wystarczająco dobre (płacąc Ci tantiemy, oferując wsparcie finansowe w ramach wszelakich projektów, przyznając granty) uważają, że pisząc, robiąc filmy, malując czy produkując muzykę, nie powinieneś kierować się własnymi uczuciami/emocjami, ale troską o wspieranie nawet najmniej licznych grup społecznych. Rzecz jasna o tych największych zbiorach jednostek, na ogół białych mężczyznach około czterdziestki, chodzących do kościoła i pracujących na etatach, a także o ich żonach i dzieciach, myśleć nie powinieneś. Chyba, że to dzieci gejowskiej pary, koniecznie z różnych kręgów kulturowych.

Zdecydowałem się dołączyć do grona autorów na portalach Patronite i Suppi. To platformy, w których fani mogą wspierać swoich ulubionych twórców. Finansowo, rzecz jasna. Już teraz możesz przejść na Patronite, gdzie poznasz moje motywy (klik) i będziesz mógł wspierać mnie cyklicznie. A jeśli nie chcesz robić tego tak oficjalnie, możesz wesprzeć mnie anonimowo i jednorazowo, bez zakładania konta. W Suppi (klik).

Granty na kulturę — czy dzisiaj dofinansowanie do kultury z Unii Europejskiej wytycza sposób myślenia? I czy wybór projektu w ramach komponentu może być uzależniony od wartości, którymi kierują się aplikanci?

Wydawanie książek to oczywiście biznes. Jest dochodowy dla wydawnictw i autorów, parających się publikowaniem pozycji o niskim progu wejścia. Zalew literatury YA powala, tak jak wcześniej moda na erotyki, na przykład te pokroju 365 dni. Nakłady tego rodzaju tytułów często kilkukrotnie przewyższają ilość egzemplarzy pierwszych wydań powieści nawet najbardziej poczytnych polskich autorów fantastyki. 

Literatura popularna jest więc jak muzyka w RMFie albo w Esce. Lubi ją duża część społeczeństwa i się sprzedaje. Do tego kilka boomerskich żartów na antenie i wszystko się spina. Tam chodzi głównie o pieniądze. Dlatego, żeby dostać się do mainstreamu należy wyprodukować twór, jakiego oczekują słuchacze, czy może raczej wydawcy, dbający o spełnienie oczekiwań słuchaczy. W radiu tnie się górne i dolne rejestry, konstruuje się piosenki w oparciu o utarte schematy. To działa. 

W literaturze natomiast robi się badania, co się czyta. Jeśli na fali są kryminały, pisz kryminały. Jeśli ludzie czekają na horrory, wydawnictwo każe Ci pisać horror. Przyszła moda na erotyki? Możesz śmiało zajrzeć do seks shopu pod pretekstem researchu. Jesteś więc wyrobnikiem, przygotowującym produkt pod podaż. Mało to kreatywne i satysfakcjonujące, ale możesz w ten sposób utrzymać się na powierzchni. Lepiej tak, niż pisać po godzinach, a w ciągu dnia patrzeć w excelowskie tabelki.

Jeśli natomiast chciałbyś być niezależny, ale mimo wszystko żyć z tworzenia, możesz potrzebować wsparcia finansowego. Na przykład grantów na kulturę, przyznawanych przez Ministra Finansów czy instytucje działające w ramach Unii Europejskiej. Jedną z takich inicjatyw jest Kreatywna Europa, a dokładniej Komponent Kultura, stworzony z myślą o promowaniu np. nowych form twórczości. Podobno chodzi o zachowanie i rozwijanie dziedzictwa kulturowego Europy, ale jak pokazują ostatnie lata, nagrody literackie trafiają w ręce osób o odpowiednim światopoglądzie.

Dofinansowanie do kultury a światopogląd. Czyli o tym, jak komponent kultura pomaga fundacjom pozarządowym i autorom rezygnować z grantów

I tutaj pojawia się problem, bo granty na kulturę, tj. pozyskiwanie dofinansowania w ramach bezzwrotnych datków ze strony wszelkich instytucji państwowych i międzynarodowych to sposób na przetrwanie niezależnych twórców czy właśnie organizacji pozarządowych. Niby nie ma w tym nic złego, no może poza papierkową robotą, na której muszą skupiać się autorzy i artyści. Ilość plików PDF do pobrania przekracza ludzkie pojęcie. Miast zajmować się sztuką, twórcy wypełniają setki dokumentów, a kiedy już uzyskają dofinansowanie, raportują, jak wydali pozyskane środki. Ale mimo wszystko mogą dzięki nim przeżyć.

Gorzej, jeśli oprócz wymogów formalnych, w wytycznych dotyczących tworzonej sztuki pojawiają się oczekiwania w kwestii przekazu. A tak właśnie jest jeśli idzie o granty na kulturę z programu Kreatywna Europa. Czy wcześniej z Ministerstwa Finansów, kiedy rządziła poprzednia ekipa. I nie twierdzę, że teraz będzie inaczej. Po prostu szala przechyla się w lewo. Ale wracając do promocji literatury przez Unię Europejską.

W wytycznych dla wydawców i autorów, starających się o dofinansowanie na kulturę z tego projektu (https://www.eurodesk.pl/granty/kreatywna-europa-komponent-kultura-wsparcie-obiegu-literatury-europejskiej) dowiadujemy się m.in. że powieści powinny cechować się inkluzywnością i traktować o równości płci (nawet tych nowych, z grona 52 pozycji zaproponowanych przez jedna z eurodeputowanych) czy ograniczaniu negatywnego wpływu na środowisko naturalne.

Sprawia to, że autorzy i wydawcy będący w bliższej relacji np. z kościołem katolickim, który rzecz jasna podchodzi dość chłodno do związków homoseksualnych, będą wykluczeni z programu tylko i wyłącznie przez posiadane poglądy. Co jednocześnie sprawia, że cały konkurs nosi znamiona ekskluzywnego i jest skierowany wyłącznie do podmiotów promujących określone postawy.

O inkluzywności i hipokryzji w kulturze. I środowisku dziennikarskim, działającym na szkodę otwartości

Największym przejawem hipokryzji w kulturze jest mowa o inkluzywności w stosunku do przedstawicieli najmniejszych nawet grup społecznych, jednocześnie zapominając o tej największej. Co więcej, czasem możemy obserwować również wykluczanie małych grup, jeśli dziennikarze czy osoby obracające się w elitach kulturalnych, za którymi stoją lewicowe media, uważają, że podejmowany w filmie czy książce problem, nie jest tym, czym twórca powinien się zajmować w tym momencie.

Tak było na przykład w 2022 roku, kiedy to do Oskarów w kategorii Film krótkometrażowy została nominowana produkcja pt. Sukienka, opowiadająca o niskorosłej kobiecie. Pamiętam krytykę tego tytułu i samego scenarzysty/reżysera np. przez czołowego, a właściwie naczelnego krytyka filmowego naszego kraju, tj. pana Tomasza Raczka. Moim zdaniem, zresztą cytuję tutaj źródło przytoczone poniżej, życie w bańce sprawiło, iż pan Raczek opisał ten film jako skrajnie niepolski, bo reprezentuje zachowania dalece odbiegające od polskich postaw. Jesteśmy przecież krajem zacofanym, w którym wyłącznie mieszkańcy stolicy wiedzą, czym jest otwartość. Więcej o krytyce Sukienki autorstwa Tomasza Raczka i podejściu internautów do jego wypowiedzi znajdziecie tutaj (https://wpolityce.pl/kultura/585262-raczek-w-gw-polska-nie-zasluguje-na-to-wyroznienie).

Moim jednak zdaniem chodziło nie tyle o niezadowolenie z tej konkretnej produkcji, a raczej o wyniesienie na piedestał filmu, jaki się panu Raczkowi podobał. Wtedy przecież nie należało mówić o problemie niskorosłości. Trzeba było walczyć z władzą, która na sztandary wyniosła hasła uderzające w środowiska nieheteronormatywne. Należało stać w opozycji do PiSu. Bo tak i już!

Ewentualnie można było skupić się na problemie walki o prawa zwierząt, o których traktował „IO”, nominowany do Oskarów w kategorii najlepszy film międzynarodowy. Tutaj pan Raczek nie miał żadnych wątpliwości, że ta produkcja jest warta uwagi. Nie uważam, że jeden film jest lepszy a drugi gorszy. Jedyne co chcę tym wywodem osiągnąć, to pokazać, że krytyka lub pochwała danej rzeczy, płynąca z góry, na przykład ze środowisk medialnych i artystycznych, często nie jest rzetelna, ale wypływa raczej z jakichś prywatnych interesów danego przedstawiciela elity kulturalnej. Tak mówił pan Rączek o filmie “IO” na swoim instagramie, gdzie nie omieszkał skrytykować decyzji jury konkursu w Gdyni, która nie doceniła tego tytułu:

Podobną elitarystyczną i ekskluzywną wobec normalnych Polaków postawę przedstawiała i najpewniej nadaj przedstawia Olga Tokarczuk. Pisarka w jednym z wywiadów, już po otrzymaniu Nobla, stwierdziła, że: „Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze” oraz „Piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są do mnie podobni”. Więcej na temat jej niefortunnych wypowiedzi możecie przeczytać tutaj (https://ksiazki.wp.pl/czy-tokarczuk-obrazila-nieczytajacych-polakow-6792072259255008a). Pani Tokarczuk stawała także w opozycji do działań Polski na wschodniej granicy Polski. Podobnie zrobiła Agnieszka Holland, reżyserka filmu „Zielona Granica”. Żywię coraz głębsze przekonanie, że nasze elity robią wszystko, byleby nie próbować zrozumieć postaw zwykłych ludzi, na przykład mieszkających tuż przy granicy polsko-białoruskiej. I rzecz jasna, starają się uderzyć w poprzednią ekipę, która swoimi działaniami próbowała zyskać uznanie w oczach ludzi jakże odmiennych od pań Holland i Tokarczuk.

Patrząc na wywiady i postawy przedstawicieli elit, mam wrażenie, że cała kulturalna świta oraz oświeceni pracownicy mediów, starają się promować przekazy płynące z Zachodu, na piedestale stawiając przede wszystkim otwartość na środowiska LGBT oraz na zdrowe traktowanie zwierząt i natury. Próbują jakby odgrodzić się murem od plebsu, za wszelką cenę krytykując zwyczajność. Tak zwany chłopski rozum. Przypomina mi to nuworyszy, atakujących biedotę, jednocześnie zapominając, skąd się wywodzą. Zauważam w tym dość niską samoocenę, ukrytą pod płaszczem dobrego wykształcenia i aspirowania do bycia członkiem szlachty. Choć w moich oczach, przez swoje zachowania przywodzą raczej na myśl tę zubożała, która straciła ziemie, ale nadal próbuje udawać, że wciąż liczy się w grze o władzę.

Czy postawy elit kultury są wyłącznie złe? I czy komponent międzysektorowy jak Europa Kreatywna faktycznie ma na celu troskę o znak dziedzictwa europejskiego?

Ja w pełni rozumiem wegetarian czy nawet wegan, sprzeciwiających się zjadaniu naszych braci mniejszych. Sam nie potrafię w pełni zrezygnować z jedzenia mięsa, ale popieram tę ideę. Rozumiem również troskę o klimat. Staram się myśleć o moim wpływie na świat i ograniczać przykre konsekwencje mojego istnienia na środowisko. Przede wszystkim myślę tutaj o mojej działalności w internecie. Unikam więc social mediów, korzystania z SI i wysyłania niepotrzebnych maili. Ograniczam też ilość oglądanych filmów na platformach VOD i kiedy już decyduję się obejrzeć film, zawsze zmniejszam jakość oglądanej produkcji. Bo to ma znaczenie.

Wspieranie promocji postaw proekologicznych jest więc czymś godnym pochwały. Choć nie jestem pewien, czy przymuszanie autorów do wrzucania wszystkich tych tematów w swoje powieści jest pomysłem dobrym. Już sama grafika na głównej stronie europejskich dni dziedzictwa przywodzi na myśl bardziej zlot, na którym mogłaby pojawić się Grena Thunberg, aniżeli wydarzenie kulturalne. Nie wiem też, jaki jest odbiór takich wymogów wśród całej europejskiej publiczności, bo konkurs jest kierowany do wszystkich obywateli Unii Europejskiej. Zastanawiam się też nad potencjałem rynkowym takich powieści. Bo mimo wszystko nawet promocja autorów ekoprzyjaznych, za którymi stoją media, mogą nie być w stanie opłacić rachunków z tego, co zapłaci im Zaiks.

Uważam jednak (zresztą SJP również: https://sjp.pl/inkluzywny), że słowo inkluzywny, o które tutaj mi się rozchodzi, oznacza powszechny, dostępny dla każdego. A podejście do kultury i podejmowanych w niej tematów wśród elit twórczych w Polsce, i jak się okazuje także w Europie (np. wśród osób pracujących w creative europe desk), jest dalekie od inkluzywności. Bo czy właśnie nie eksluzywnym podejściem do kultury jest krytykowanie odbiorców, mieszkających poza Warszawą?, a tak właśnie odbieram postawę pana Raczka wobec filmu „Sukienka”? Czy właśnie nie brakiem inkluzywności cechuje się konkurs przygotowany pod szyldem Europy Kreatywnej, gdzie to światopogląd i prezentowane treści zgodne z wytycznymi urzędników mają rozstrzygać o tym, który twórca zostanie wsparty finansowo, obdarowany grantami?, a który musi wrócić na etat i pisać po godzinach? Bo jest zbyt tradycyjny. Bo pisze o tym, co czuje, a nie o tym, co każe mu myśleć Unia, której celem jest jedynie zacieśniać współpracę polityczną pomiędzy lewakami wszystkich państw członkowskich? Czy nie ekskluzywną jest postawa krytykująca czytelników mniej wymagających, sięgających po prozę popularną, rozrywkową?

A to przecież tylko polskie środowisko. Gdzie nam do takich absurdów:

Autor opowiadań i scenariuszy słuchowisk. Moje teksty znalazły się w antologiach Taki Dziki Zachód oraz w Roczniku Fantastycznym 2020. Scenariusze zaś stanowiły podstawę do nagrania serialu audio Sen o wolnym świecie wyprodukowanego przez Audiotekę oraz słuchowiska Ostatnia podróż Ijona powstałego we współpracy z Soundsitive Studio.